Studenty, studenty – co z nas wyrośnie?!

 

Miał być sernik i Somersby (to nowe) z koleżanką. Sernik był, koleżanka była. Zdążyłam wrócić do swojego pokoju na 10 minut, przebrać się i odebrać telefon:

-Co robisz?

Zabrałam koleżankę z 1 piętra i razem poszłyśmy do innej, u której siedziało dwóch naszych kolegów. Spotkania bohemistyczno-kroatystyczne w oparach taniego piwa i równie tanich papierosów przy wątpliwej jakości serbskiej muzyce.

Taki kicowy folklor.

Powoli zaczyna nam to wchodzić w krew z Rafałem, że po imprezach razem śpimy. Miło jest się na nim wylegiwać. Bo podrapie, bo jest miły i miłe jest obudzenie się koło tak przystojnego, acz zajętego mężczyzny. Te kilka lat więcej, które ma świadczą tylko na jego korzyść. No i jest perkusistą. To też jakoś tam dodaje mu uroku.

Ale jedno, co mnie dziś nawiedziło skoro świt o 13, kiedy się obudziliśmy (współlokatorka zabiła nas śmiechem) to to, że udało mi się osiągnąć coś cholernie ważnego. Samoakceptację. Bo właśnie dziś po raz pierwszy stwierdziłam, że damn!, nie jest ze mną źle. Że jestem umiarkowanie ładna, że całkiem ok wyglądam. I boże – wyczuwam chodzenie w sukienkach cały przyszły tydzień z tej okazji.

Lustro przestało przerażać.

What if God was one of us?

Lubię siebie rano. Mam takie różne przemyślenia, na które nie stać mnie w ciągu dnia czy wieczorem, kiedy jestem zbyt zajęta spaniem. Dziś pomiędzy jednym ziewem, a drugim myślałam o tym jak bardzo inaczej wyglądałoby moje życie, gdybym wierzyła w boga. Nie jakiegoś konkretnego, ale jakiegokolwiek. Tak po prostu.

Może omijają mnie jakieś niezwykłe doznania psychiczne, duchowe. Nie wierząc w kogoś, kto wciąż nade mną czuwa, w rzeczy, które po prostu są i nie ma z nimi dyskusji, a których tak na prawdę nie mogę zobaczyć.

Ten dyskurs z samą sobą jest wciąż otwarty, bo potrzebowałam kawy. No i skończył się poranek. Trzeba było się ogarnąć. Poza tym chyba nie chcę niczego zmieniać. Jest mi dobrze tak jak jest.

Warszawo–ZAWODZISZ

Powiem wprost.

Nie podoba mi się zamiana Kina Femina na Biedronkę. Bardzo mi się nie podoba. A nawet ne sviđa mi se! Bo to takie miłe, kameralne kino z kilkoma małymi salami. Z klimatem. W środku miasta, bo przecież to al. Solidarności i dobry dojazd jest. Tanio, bo w Kinie Femina rządzi się Helios, który przecież ma bilety po taniości, fajne promocje i wszystko. No i w miarę krótkie bloki reklamowe, w dużej części składające się z teaserów filmowych.

Cytując Wikipedię: “Kino Femina jest najdłużej działającym obiektem tego typu w Warszawie, którego budowa trwała dwa lata, w okresie 1936-1938. W tym czasie budynek służył początkowo jako rewia dla oficerów niemieckich, a później teatr. Po 1943 roku zniszczony budynek zamieniono na składy magazynowe, służące do przechowywania materiałów budowlanych wykorzystywanych do odbudowy wyniszczonego miasta. Kino otwarto do ponownego użytku w 1958 roku”.

Dlatego boli mnie, że jedno z moich ulubionych kin stanie się sieciowym sklepem, którego nawet nie lubię. Nie podoba mi się decyzja, która została podjęta. I nie podoba mi się to, że nie mogę nic w tej sprawie zrobić.

Warszawo – zawodzisz. Czemu mi to robisz?

Just me, myself and I!

Moje lenistwo osiągnęło zastraszający poziom. Jadąc na uczelnię tramwajem miałam na rondzie z palmą przesiadkę. Przesiadkę do zapchanego na Foksalu autobusu, pełnego znudzonych studentów i starszych pań, które mierzą wszystkich wzrokiem. I któregoś dnia powiedziałam “NIE” na przesiadki i na zapchany autobus i na chodzenie z ronda na Foksal, bo “daleko”.

Od teraz jeżdżę 102. I świat jest piękniejszy. Co prawda jadę dłużej, ale – komfortowo sadzam tyłeczek, wyciągam książkę i udaję, że jestem przyszłością tego narodu. A najważniejsze jest to, że nie muszę się przesiadać i wysiadam równo pod UW. Cholernie miłe.

99

A tak poza wszystkim to staram się zmotywować i pójść jutro biegać pierwszy raz, tak o – z okazji pierwszego dnia wiosny. Zmaltretowaną, zadyszaną i w stanie wskazującym wykończenie materiału znajdziecie mnie na jednej z ławek w Skaryszaku. Zapraszam na wspólne sapanie w oczekiwaniu na autobus powrotny.

Wyczekuję wyprowadzki mojej współlokatorki. Kiepsko jej idzie, a ja dalej żyję nadzieją. Plany robię jak przemebluję pokój, na jaki kolor pomaluję ściany, jakie zawieszę zasłonki. Gdyby tylko szybciej się zebrała…

The day between the soil and the sky

Chwilę mnie nie było. Chyba potrzebowałam się zresetować, ustalić, co chcę od siebie, od życia, od innych (wiem – co można chcieć od innych…). Kilka rzeczy się zmieniło. Ja się zmieniłam.

Wszystko jest jakby inne. Nawet pogoda podupadła i piździ złem za oknem. A już miała być wiosna i miałam się uśmiechać.

Trochę jakby schudłam, trochę mam jakby mniej pryszczy (kiedy to się wreszcie skończy…). Wykończyłam moje ulubione trampki i wyczuwam wyprawę na zakupy w nadchodzącym tygodniu. Ale jakoś mnie to nie zajmuje. Nic mnie ostatnio nie zajmuje. Nawet nowy sezon Suits!

No cóż. Żyćko.

 

Update:Wordpressowa statystyka mówi, że przez ostatnie 3 tygodnie zawsze ktoś się tu zjawiał. To miłe.